Dzień zapowiadał się frasobliwie, od rana siąpił deszcz, mnie rozkładało grypsko, a i dzieciaki były jakieś niemrawe. Patrzeć, który pierwszy dostanie gorączki. Z naszej czwórki tylko Agnieszka jakoś się trzymała, jakby dostała w darze ponadludzkie siły.
Dopijając gorącą herbatę z malinami spojrzałem przez okno i ciężko westchnąłem na myśl, że musimy opuścić ciepłe rodzinne gniazdko, by udać się na pogrzeb mojego ojca.
Staruszek miał już swoje lata, ale był w bardzo dobrej kondycji psycho-fizycznej. Do zeszłego lata, kiedy zdarzył się ten nieszczęśliwy wypadek, po którym nie był już tym samym człowiekiem. Rozbiegane oczy, zciszony głos, stany lękowe, zupełnie go nie poznawałem obawiając się, że jego zachowanie może mieć głębsze podłoże kładąc się cieniem na kolejne pokolenia.
– Marek? Jesteśmy gotowi. – Agnieszka podała mi marynarkę.
W kościele zjawiło się kilka osób, a żadnej z nich nie znałem nawet z widzenia. Mimo swojego wieku stali wyprostowani z białymi różami w dłoniach. Czułem na sobie ich spojrzenia i przyznam, że było mi nieswojo. Po mszy przeszliśmy na pobliski cmentarz, ale żadnej z tych osób już nie było. Ojciec był ekscentrykiem, ale ci ludzie byli, co najmniej osobliwi.
Patrzyłem na końcową pracę grabarzy sięgając pamięcią do rzadkich chwil z ojcem, kiedy podszedł do nas mężczyzna i cichym głosem powiedział:
– Nazywam się Robert Wanz i jestem adwokatem pana ojca. Hm, byłem. Mam dla pana przesyłkę od niego. Od dzisiaj z jego polecenia zostałem pańskim adwokatem. W środku jest moja wizytówka.
Mężczyzna wręczył mi pakunek i odszedł szybkim krokiem. Skonsternowani poszliśmy do samochodu, włączyłem ogrzewanie, Agnieszka nakryła chłopców kocami, wyjęła termos z herbatą i upieczone poprzedniego dnia drożdżówki. Po degustacji poczuliśmy się znacznie lepiej, chłopcy po kilkunastu minutach zasnęli, a ja siedziałem na fotelu z paczką i nie wiedziałem, co dalej robić. Poczułem na ramieniu dłoń żony dodającej mi otuchy, więc delikatnie rozpakowałem paczkę. W środku była czarna, głęboka, prostokątna szkatułka ze srebrną głową śmierci. Obejrzałem pudełeczko ze wszystkich stron szukając mechanizmu otwarcia, ale nie znalazłem. Zrezygnowany chciałem odłożyć pudełeczko i zająć się nim w domu, gdy niechcący nacisnąłem wypukłość na aplikacji czaszki. Usłyszeliśmy dźwięk mechanizmu i szkatułka lekko rozwarła nie pokazując całej zawartości. Odchyliłem wieczko i krzyknąłem. Spojrzałem na żonę, ona na chłopców. Byliśmy przerażeni tym, co ukazało się naszym oczom. Wcisnąłem pedał gazu z impetem ruszając z miejca.
Nie było chwili do stracenia musieliśmy spakować najpotrzebniejsze rzeczy i wyjechać. Natychmiast. Niezwłocznie.
___
10.2020
(konkursowe Szkatułka)