Poszłam kiedyś do lasu, w którym nigdy nie byłam i nigdy nie będę. Więc poszłam, i zdębiałam nie wiedzieć czemu, bo to był las iglasty.
Sosny nostalgicznie mruczały świerkom do uszek w barszczu. Mech pieścił dziewiczą ziemię łaskocząc ją gdzieniegdzie po wzniesieniach i uniesieniach. Dzięcioły pukały drzewka, ale odkąd wykryto u nich ADHD z tendencją samobójczą, drzewka czule pukały również dzięcioły.
Sarny przechadzały się w tę i z powrotem, tam i nazad i tak w kółko graniaste. Łanie na polanie kąpały się zupełnie na golasa w strumyczku w letnim słońca promyczku.
W krzakach z kosmicznymi teleskopami Hubble’a siedziały dyszące zające. A jelenie na arenie robiły striptiz, rozbierając się bardzo ponętnie z poroży.
Wilki walczyły o względy babci Czerwonego Kapturka. Podchmielone żubry zaczepiały łanie. Lisice próbowały pozbyć się bobrów, ale te uparcie wracały na swoje miejsce w trójkącie bermudzkim.
Idąc dalej, ale już bliżej zobaczyłam jak dziki z wielką gracją delektują się tłustymi dupkami (żołędnymi). Rozkosznie rubaszne, niezgrabne, z dzikością tratowały wszystkie okoliczne szyszki. To był ich rytualny wstęp do… ale to już po dwudziestej drugiej mogę zdradzić, na razie ciiiichosza.
Ja tam miód jodła i wino piła i polecam spacery, bo są dobre dla cery.
___
2017.