ciężki poranek rozbiera piżamę
z koszmarów
wybudzam zimne stopy
podłoga lawą nie rozgrzewa
ubrana w nieodpakowane myśli
biegnę na przystanek
po drodze mijam cygankę
dźwigającą nieprzyzwoity brzuch
z wystawioną dłonią którą odpycham
byle dalej
uciekam
szukaj mnie – myślę
i chytrze mrużę oczy
grafitowe chmury piętnują
twarz marsową miną – łapię autobus
dopiero po zamknięciu drzwi
zaczynam nieswoje życie
wbijam w wolne miejsce
jak ślimak w ciasną skorupę
podążając śladem prababek
które tworzyły moją przyszłość
(nie prosiłam o to!)
kadruję rozmazany świat
parasole wyrastają jak grzyby
większość byłaby trująca
jak ja
ofiary nietrafionego czasu miejsca i ludzi
albo samych siebie
myśli rozpraszają
pod gwałtownym hamowaniem
krzyki rozdzierają wnętrze
drzwi otwierają się automatycznie
pchana przez tłum wysiadam
ciekawość prowadzi na czoło autobusu
a tam na mokrej płaszczyźnie
cyganka z nieprzyzwoitym brzuchem
patrzy wprost na mnie
(chytrze mrużąc oczy).
___
2017.