szkicuję miłość

Loading

siedzimy pod dębem
którego rozłożysta korona niczym szmaragdowe
niebo nęci nasze pragnienia
cicho płoniemy
zamknięci w swoich dłoniach
zostawiasz ślady dermatoglifów a ja wciąż
nieprzytomnie zasmakowana
odczuwam niedosyt

nie mam złudzeń
kiedy przechodzimy ludzkie pojęcie
nie mogąc się sobie oprzeć
wstajemy idąc razem
w przeciwległych kierunkach biegunów
odgradzamy się od reszty świata
żeby powrócić w obiegu materii
karmisz mnie martwymi słowami dlatego jestem oniemiała
karmię cię martwymi pszczołami dlatego jesteś cierpki
przeszliśmy tysiące dni i nocy
wsłuchani w rytm rozwianych łąk
co wieczór leżąc na ubarwionej ziemi
słyszeliśmy tętent zielonego skoczka

śnimy się
w twoim chodzę do tyłu całując cię w nieskończenie
w moim głaszczesz mnie chmurami
które wzbierają nieodwracalnie ciepłymi kroplami życia

wilgotny sierpień powoli zabiera nam światło
dając w zamian delikatnie migoczący zmierzch
im bliżej września tym czerń intensywniej
wsiąka w transparentne dusze poprzez źrenice
nienasycenie rodzi się w ciemnościach

a ty ciągle nie mieścisz mi się w głowie.

___

2016.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

pięć × trzy =