Debilne opowiadanie z morałem

Loading

Dawno, dawno temu, kiedy maszyny nie miały władzy, żył sobie człowiek. Skromny, mądry i nader życzliwy. Kochał ludzi, zwierzęta i przyrodę. Kąpał się, gdy padał deszcz i suszył, gdy świeciło słońce. Żył samodzielnie pośród lasów, gór i mórz, lecz nigdy sam nie był. Towarzyszyło mu stado dzikich zwierząt, woń dzikich kwiatów przyprawiała go o zawrót głowy, a i sąsiedzi często, przy każdej nadarzającej się sposobności, odwiedzali go gdy mogli. Człowiek był szczęśliwy. Miał to, czego pragnął, choć z czasem pragnął mieć jeszcze więcej. Kiedy brakło mu pożywienia chodził na polowania, gdy był bardziej spragniony, pędził bimber z dzikich jagód, potocznie zwany Jagodzianką, a gdy chciał pokłapać dziobem spotykał się z sąsiadami. Niczego mu nie brakowało. Pracował ciężko, pot zalewał mu koszule, spodnie a nawet gacie, jednak kiedy zbierał plony swej pracy, czuł się spełniony i dumny z samego siebie, a i sąsiedzi czuli dumę , gdy przychodzili po pożyczkę. W każdy piąteczek człowiek spotykał się z sąsiadami na brydża. Chłopy grali w karty, baby haftowały, (co i chłopom się zdarzało) , a także tkały piękne kolorowe tkaniny, z których szyły sukienki, podomki i piękną bieliznę, by chłopów przyciągnąć, do siebie. Siadali wszyscy w jednej izbie, z pieca buchał żar, który podnosił temperaturę spotkania. Dziadzio grał na grzebieniu, baby chichrały, a chłopy udawali, że wcale bab nie lubieją. Gwarno było a uciesznie, że i dzikie zwierzęta podchodziły pode okna, by sprawdzić , co się we chałupie dzieje. A działo się, oj działo. Nie tak , jak w Sodomji i Gomorji, ale prawie. Kiedy człowiek przegrywał ostatnią flaszkę bimbru, porywał za karę jakąś babę i wlókł ją do swojej chaty. Po ziemi. W odwecie w następny piąteczek sąsiad, a mąż porwanej nie grał z człowiekiem w brydża. Tylko ostrzył jakiś patyk, by człowieka nim połaskotać tak trochę do krwi. Poza tym to wszyscy żyli, jak w jednej popieprzonej rodzinie. No prawie Sodomja i Gomorja. Ale człowiek jednak wolał zwierzynę leśną, co opisali niechybnie byli w Fakcie, świnie jedne. Ale wracając. Chodził też człowiek nad rzekę, która to płynęła przy fabryce, i do której spływały wszelkie ohydy chemiczne, a chodził tam człowiek i patrzył. Inni też przychodzili i też patrzyli. I uradzili byli, że muszą zacząć budować maszyny, dla polepszenia warunków bytowych. I zaczęli. I zaczęło się. Człowiek miał pomysły, skonstruował sobie tv i antenę satelitową, by oglądać zwierzęta ezgzoteryczne. Długo nad tym myślał, aż wymyślił i zrobił był z desek i pomalował . A sąsiedzi, jak przyszli to im szczęki powylatywały, nie wszystkim, bo nie każdy miał, ale tym, co mieli to wyleciały i znaleźć ich nie mogli i się wkurzyli na człowieka, że tv robi ze zwierzątkami i im fajne gadżety podstępem kradnie. Człowiek kazał im spieprzać i nie przeszkadzać w oglądaniu kopulujących zwierzątek. I poszli. I zwierzęta z lasu odeszły, bo człowiek nie miał już czasu na zabawę z nimi. A kwiaty przestały pachnieć. I człowiek został sam, budując coraz to nowe maszyny, które zawładnęły jego umysłem i każdą cząstką jego ciała. Ciągle było mu mało i mało. Zbudował wnet komputer i zaczął chodzić na czaty dla animalsów i innych świrów. Jego chata rozrosła się do potęgi pałacu natury, gdyż w każdej komnacie człowiek miał inną maszynerię. Ale pewnego dnia przypomniał sobie , że dziś jest piąteczek i jak zwykle wziął flaszkę Jagodzianki i poszedł do sąsiadów. Dookoła nastąpiło wiele zmian, wycięto las, a z rzeki pozostała wielka brunatna kałuża jakiegoś gówna. Co było czuć i widać gołym okiem. Tak, więc człowiek wszedł do izby, ale nikt nie zauważył jego przyjścia, gdyż każdy był zajęty swoją maszyną, którą się bawiał. Kołowrotki stały zakurzone, karty porozsypywane po podłodze, piec wystudzony, gdyż grzała farelka wydając, co chwilę ciche fuknięcia. Człowiek stanął na środku pokoju i powiedział : ~Dzień dobry sąsiedzi. Może zagramy w brydżyka? Lecz nie usłyszał odpowiedzi, jego słowa odbiły się echem po zakurzonym suficie i wróciły z powrotem do nadawcy. Przygnębiony usiadł przy stole podniósł karty i mimo smutku, rozdał je tak jak dawniej. Po chwili dosiadł się mąż, wleczonej za kudły baby, i po kolei dosiadywali się inni sąsiedzi. Lecz żaden z nich nie wypowiedział choćby spół słówka. Baby cicho siedziały przed tv oglądając Modę na sexces, dzieci bawiły się rożnem, do którego przywiązany był mały kotek, a chłopy siedzieli niemrawo gapiąc się niewidzialnym wzrokiem i myśląc, co by tu do chałupy kupić jeszcze, bo w sklepach było tyle maszyn wartych ich uwagi i zaangażowania. Człowiek siedział ogarniając wzrokiem ludzi, których niegdyś bardzo lubił i szanował. Wiedział, że na nich może polegać, im może zaufać i z każdym swym nieszczęściem może się podzielić. Teraz do niego dotarło, że jest sam. W sensie nie tylko fizycznym, mentalnym, ale także duchowym. Rozpłakał się człowiek nad swym a także sąsiadów losem, lecz nikt nie potrafił go zrozumieć. Nie wiedzieli, o co mu się rozchodzi teraz, kiedy wszyscy mają importowane maszyny z Chin najwyższej jakości, to on jeszcze czegoś pragnie! Dzieci zdumione płaczem człowieka rozwiązały kotka zrusztowanego na skwarkę, baby przestały oglądać Modę na sexces, a chłopy w końcu wzięli karty w wielkie łapska i zaczęli grać. Człowiek poczuł szczęście. Siedzieli wszyscy onieśmieleni nie wyrażając swych uczuć, łypiąc jedno na drugie, dopiero kukułka z zegara pozwoliła im wyrazić swój brak czasu, gdyż każde wróciło do poprzedniego zajęcia. A tylko dzieci wyszły na dwór w poszukiwaniu następnego kotka, co by mogły mu karuzelę zrobić z mózgu. Człowiek też wyszedł. Poszedł nad rzekę, która była teraz śmierdzą breją i pozwolił jej, by porwała go w swoją płytką, cuchnącą otchłań. Nie chciał człowiek żyć sam, bez ludzi, których niegdyś uważał za swoich przyjaciół. Zdał sobie sprawę z zaistniałego szaleństwa i z tego, że nie jest w stanie nic zrobić. Gdyby była, choć najmniejsza szansa, nadzieja, to zapewne wykorzystałby ją. Ale człowiek widział jedynie falę obrzydliwej brei, która zataczała coraz to szersze kręgi. Nie widział szansy ani dla siebie, ani dla swoich sąsiadów. Kiedy zanurzał się w tej obleśnej sadzawce, z jedną myślą w głowie, jakaś olbrzymia maszyna wyciągnęła go na brzeg a kierujący pojazdem pomachał ręką. I wtedy człowiek dostrzegł iskierkę nadziei dla siebie i swoich przyjaciół. Kupią na spółkę jedną maszynę i będą bawić się razem!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

trzynaście + szesnaście =