Pierwej umrę, niźli oddam: kraj, kamratów, familiję,
Niech użyją całej siły, bo nie sprzedam, póki żyję!
Ojciec, matka nie chowali na psów – zdrajców, sprzedawczyków.
Groszem nie zatkają gardła, więc pójdziemy zadać krzyku.
Człowiek biedny, lecz uczciwy, jako dziad i pradziad byli,
Baty dostać by woleli, niźli by z nich ludzie kpili!
Mogą chłoszczyć, smagać ciało, batem z kolcem i rzemieniem.
Myśli diabła spędzą z głowy, wtedyż będzie pocieszenie.
Ciało rodu nie pozwala iść na wojnę, zbrylić wroga,
Pozostaje jeno bodaj modlić często się do Boga.
Bracia poszli, ojciec dumny, matka tylko łzy wyciera,
Ja zaś w domu, robię w lesie, mym orężem jest siekiera.
Serce śmiałe w przód wyrywa, by jak inni, strzelać z broni
Na wojenkę nogi ciągną, może czas mi ich dogonić?
Wróg zębiska szczerzy chytrze, pewny swego chce zadusić,
Chociaż mali my i słabi rangi swej nie damy skruszyć!
Stare pieśni w karczmach słychać, jak nam kraj rozszarpać chcieli,
Tam łupnęli, tam zgarnęli, Levittoux jest w Cytadeli!
Nie pozwolim, my obronim, zamkniem wroga w jego kratach,
Kiedy obca ręka sięga po majątki, lasy, ziemię, znów po latach.
Wtenczas ludem się wyręcza dzierżowładca – ludu brzemię,
On i jemu w podobieństwie nic nie wiedzą, co w nas drzemie.
Pokłon złożę ojcom, matkom, wezmę tobół, pójdę w świat,
Niech mnie niesie do przygody, pcha w nieznane, ciepły wiatr.
Tylko, nie wiem, czy mi wezmą do munduru amplitudę –
Pewnie będą chcieli przegnać i wykosić niby siudę.
Każden z wrogów posmakuje tarabanów od POLAKÓW,
wtenczas razem ruszym naprzód sponiewierać tych pętaków!
___
2009/edycja 2020.