Złowonne wspomnienia

Loading

Chciałbym znowu obudzić się w tamten zimowy poranek i spróbować wszystko naprawić. Prawie codziennie wracam do minionych wydarzeń, rozkładam dzień na elementy pierwsze i zastanawiam się, w którym momencie chuj bombki strzelił. Nie pamiętam dokładnie wszystkiego, ale na pewno nie zapomnę typa w drelichu. Wpuściłem go bez zbędnych pytań, co było oczywiście miażdżącym błędem, ale w tamtej chwili wydawał mi się odpowiednim człowiekiem w odpowiednim miejscu. Skąd, kurwa, miałem wiedzieć? Byłem młodym chłopakiem, w dupie miałem, co się wokół dzieje. Przychodziłem rano i robiłem, co kazali. A tego dnia zostawili mnie na kilka godzin samego. Jestem pewny, że każdy gnojek, którego wtedy znałem, postąpiłby tak samo. Nie pytałem, po co przyszedł. Tam ciągle ktoś się kręcił, wchodził i wychodził, jak w pierdolonym burdelu. Nic mnie nie tknęło. Nic nie zwróciło uwagi. To nie był obszczaniec z ulicy, tylko fachowiec z całym oprzyrządowaniem. Ubrany w roboczy komplet z czarną torbą zwisającą z lewego ramienia. Nie wzbudzał żadnych podejrzeń, zwłaszcza że był rozeznany w topografii.

Po pokoju rozległ się przyjemny psst, co oznaczało, że otworzyłem kolejną puszkę z utrwalaczem. Pomagał na poczucie winy i pozwalał snuć alternatywne wizje.

Spojrzałem w nieczułe ślipko kieszonkowego demona i już chciałem zwerbalizować głodne myśli, gdy do pokoju wpadła żona.

– Pojebało cię?! – wrzasnęła wściekła – za niedługo wrócą dzieci ze szkoły z twoją matką, a ty co kurwa robisz?! Znowu chlejesz i wracasz do akcji sprzed prawie dwudziestu laty! Przestań siebie i nas zadręczać! Co roku to samo, przecież z tobą nie da się zwyczajnie żyć!

– To nie moja wina! – Próbowałem się bronić i przekrzyczeć małżonkę. – Doznałem traumy i mam stres pourazowy! To mnie męczy i nie przeminęło z wiatrem! O! – Już miałem sięgnąć po puszkę, gdy bulterierzyca – moja żona – chwyciła mnie za kark i zawyła w sam środek trąbki Eustachiusza – Masz być trzeźwo myślący! Dzisiaj jest tłusty czwartek, więc pójdziemy z dziećmi do Bagateli na rurki z kremem. W sobotę całą paczką idziemy na piwo! A później koniec imprez, aż do wakacji! Słyszysz?!

– W porządku. – Wymamrotałem i schowałem twarz w dłoniach, by powstrzymać odruch wymiotny.

Od dwudziestu lat nienawidziłem każdego tłustego czwartku, ciążących wspomnień i za wszelką cenę chciałem je wymazać z głowy. Przede wszystkim obłąkanego typa podającego się za szlifierza kątowego i cały sajgon, który narobił. Do tej pory nie mogę pojąć, jak mogłem nie poczuć gówna w miejscu, gdzie roznosi się woń czekolady, olejków do ciast i bitej śmietany.

__
lstyl/61
_

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 + dziewięć =